sobota, 3 stycznia 2015

Rozdział 38 - Dwie wiadomości

Zawsze uczyłem Beliebers, żeby były silne i zawsze miały czas na uśmiech a teraz czuję się jak wybawca.

__________________________

Na koniec zabrałem ją w jeszcze jedno miejsce, które udało mi się odwiedzić już dość dawno. Właśnie z tym wiążą się moje plany, o których wspomniałem wcześniej. 
- Ale gdzie jesteśmy? - słodko śmiała się, kiedy prowadziłem ją tuż przed sobą zasłaniając jej oczy swoimi dłońmi. Dwa razy nadepnąłem jej na nogę, ale nareszcie udało się nam dotrzeć przed drzwi nowego domu. Kupiłem dom, który na pewno starczy naszej dwójce. Ogromny dom, który spodoba się jej na pewno. Na pewno widywała go szybciej, ponieważ nie znajduje się aż tak daleko od jej domu, jednak podróż tutaj niezbędna jest autem. Zakochańce zdążyli zadomowić się nieco szybciej, ponieważ nasza dwójka wychodziła zbyt wolno z samochodu. Musiałem przecież zadbać, żeby niczego nie zauważyła zbyt wcześnie. Nie wiedziała dokąd zmierzamy i co chcę jej pokazać do momentu, kiedy moje dłonie zsunęły się z jej oczu. 
- O kurwa - powiedziała od razu. Stanęliśmy przed ogromną bramą, która zwyczaj ma otwierać się sama tylko po przyłożeniu specjalnej karty. Jeśli jej zapomnisz a dotkniesz furtki to w domu włącza się alarm. Czadowy bajer, prawda?
Pokazałem dziewczynie wnętrze, po czym wyjaśniłem, że będziemy mieszkać w tym domu razem. Nie będziemy tułać się po hotelach, i to będzie nasz własny kąt. Nikt nie będzie do nas przychodził, oprócz rodziny czy kogoś z team'u.
Umówiłem się w tym samym czasie ze starszym od siebie mężczyzną, który niedawno wyszedł ze szpitala. Ponoć jest z nim bardzo źle, i nie wyszedł na długo. Postanowiłem go odwiedzić, a w między czasie Mitchie zabrała swoją siostrę i przy okazji siebie do lekarza. Muszą zobaczyć, czy jej siostra nie jest czasem chora na to samo. 
W każdym razie Mitchie była prze szczęśliwa od samego początku kiedy tylko pokazałem jej nowo zakupioną parcelę. Komentowała każdy pokój bardzo pozytywnie i nawet mnie pocałowała. Opłacało się.
Nie spotkałem Paul'a  w parku, a nie mam zielonego pojęcia gdzie mieszka, więc dołączyłem do Mitchie pytając od razu na wejściu co z badaniami.
- Kochanie, mam dla ciebie dwie wiadomości - jej wyraz twarzy był zupełnie obojętny, więc spodziewać się mogłem, że dzieje się coś złego. Siedząca na ławce Wendy już od dobrych kilku minut zalewała się niemymi łzami. Nie wiedziałem co się stało. Co jeśli jej siostra również jest chora? A ma przecież 16 lat! - Jedną dobrą a drugą potworną - dodała po chwili, po czym najpierw mnie przytuliła. To znaczy przytuliła siebie do mnie, a ja nie mogłem wręcz puścić jej z ramion. Czułem, że to co zaraz się dowiem odmieni moje życie po raz kolejny.
- Zacznij od gorszej.. - pisnęła cicho młodsza siostra.
- Guzy nie zniknęły Justin. Ale się nie powiększyły.
- Skarbie, przecież nadal jest nadzieja!
- Nie Justin. Choroba przeniosła się na serce. Mam chore serce. - wydusiła resztkami głosu, po czym po raz kolejny schowała się w moich objęciach. Oboje postanowiliśmy nie mówić o tym nikomu, bo zaraz będą wszczynać panikę.
Pytałem lekarza co mógłbym zrobić, jednak powiedział mi to, czego się obawiałem.
- Dziewczyna potrzebuje zdrowego serca. Taka operacja jest możliwa, jeśli znajdziesz kogoś, kto odda jej swoje serce. Będzie to raczej osoba umierająca. Osoba, która byłaby w stanie oddać ten organ.
- To jest legalne? - dopytywałem. Na ogół nie wiedziałem, że można zabić kogoś, żeby odebrać mu serce dla innej osoby.
- To jest druga sprawa. Mogę zrobić to, niestety za dopłatą i palcem na ustach. Jeśli chcesz jeszcze ją ocalić, to działaj chłopaku - odezwał się tajemniczym tonem facet którego pierwszy raz widzę w tym szpitalu.
I co ja mam teraz zrobić? Mógłbym napisać w internecie, że poszukuję dawcy serca. Ludzi znalazło by się w cholerę, ale po pierwsze nie mógłbym tak wykorzystać nikogo - nawet osoby, której nienawidzę, a po drugie to odbędzie się tajnie, więc nikt nie mógłby się dowiedzieć.
Oboje przez cały dzień szukaliśmy odpowiedzi i nawet nie mogliśmy odnieść się do nikogo. Poprosiłbym mamę o pomoc, ale ona zaraz wywaliła nam powieść na milion słów. Już nawet nie byłem tak ciekawy tej dobrej wiadomości, bo chore serce było dla mnie teraz utrapieniem.

***Oczami Mitchie***

Nie wiem jak powiedzieć Justinowi o tej dobrej wiadomości, bo z jednej strony to jest coś wspaniałego, ale z drugiej wielkie niebezpieczeństwo, przez mój stan zdrowia. Zwlekałam z tą wieścią aż do wieczora. Tego dnia jedliśmy kolację z całą rodziną Bieber i właśnie wtedy postanowiłam to zrobić. Chciałam, żeby Justinowi choć na chwilę poprawił się humor. Oczywiście nie tak legalnie przed wszystkimi, ale nigdy nie było czasu, bo od razu po wyjściu ze szpitala odwieźliśmy Wendy do domu i pojechaliśmy do hotelu, gdzie cały czas przebywali dziadkowie, rodzice i krewni Justina. Nie powiem mu przecież w samochodzie, bo jeszcze zemdleje,

Usiedliśmy więc wszyscy przy jednym stole, skrywając wielką tajemnicę. Wszyscy byli jacyś podenerwowani a atmosfera szczególnie napięta.
- Więc.. chciałaś powiedzieć jakąś dobrą wiadomość - zaczął chłopak bawiąc się widelcem. Nie wiedziałam, czy jest to odpowiedni czas, ponieważ chciałam raczej powiedzieć mu na osobności, ale w końcu wstałam z miejsca i odważyłam się.
- Nie wiem jak inaczej to ująć, więc powiem wprost. - Wszyscy spojrzeli na mnie poważnie, a Alfredo wiedząc chyba co mam na myśli od razu zrzucił sztućc na ziemię. - Jestem w trzecim miesiącu ciąży. - powiedziałam nie odrywając wzroku od zapatrzonego na mnie Justina
- O kurwa - powiedział to samo co ja na widok domu po czym został skarcony przez mamę uderzeniem w tył głowy za przekleństwo. Nie wiedział, czy ma się śmiać, czy płakać ze szczęścia. Wszyscy zaczęli klaskać i głośno rozmawiać. Łzy spływały po moim policzku, ale nie ze szczęścia. Co jeśli nie zdążę urodzić dziecka? Co jeśli nigdy go nie zobaczę, lub będzie całkowicie chore? Nie poradziłabym sobie z informacją, że nie urodzę zdrowego dziecka z powodu choroby. Odeszłam od stołu pod pretekstem pójścia do łazienki oczywiście dla pozoru uśmiechając się co chwila.
- Nie wiem jak to się stało, naprawdę! - chłopak od razu zerwał się z miejsca idąc za mną. - Przecież zawsze się zabezpieczaliśmy, nigdy nie zapominałaś... - próbował załagodzić atmosferę.
- Nie o to chodzi Justin. Cieszę się, że zostaniemy rodzicami. Nawet bardzo, ale co jeśli się nie uda? Mam na myśli moje guzy i serce. Co jeśli nie zobaczę swojego dziecka? - zsunęłam się po drzwiach naszego pokoju, do którego ostatecznie się udałam.
- Kochanie, nawet tak nie mów. Wyzdrowiejesz i będziemy rodziną. Przysięgam ci, że dasz radę wychować to dziecko. Zrobię wszystko, rozumiesz? - pocałował mnie w czoło siadając tuż obok mnie.
- Justin, ja nie chciałam mieć dziecka, ponieważ bałam się, że wróci stara Mitchie... że po urodzeniu dziecka wrócę do dawnej sylwetki. Po prostu bałam się być gruba. Wcale nie uważałam, że będziesz złym ojcem. Przepraszam.
- Nie musisz się o to martwić. Będziesz dla mnie najpiękniejsza w każdej postaci. Nie będziesz otyła, ponieważ masz silną wolę i mnie obok siebie. Przecież cię nie zostawię. - Uśmiechał się idealnie co chwila ściskając moją dłoń.

~*~

- Nie zauważyłaś, że nie dostałaś okresu, przez trzy miesiące? - Spytał kiedy już leżeliśmy wieczorem w łóżku. Wróciliśmy do naszego nowego domu, zostawiając wszystkich znacznie wcześniej, ale oni to rozumieli. Wieść o dziecku to nie byle co. Poza tym zauważyli, że Justin ostatnio stał się samodzielny i przestaje zasłaniać się ochroniarzami i chodzić tam, gdzie mu karzą. Zachowuje się właśnie tak jak chciał - jak każdy normalny nastolatek.
- Kiedy straciłam pamięć pewnie myślałam, że jestem zbyt młoda, i jeszcze nie mam miesiączek. tak trwało to przez dwa miesiące, a teraz kiedy odzyskałam pamięć, to wydawało mi się, że w tym miesiącu jestem już po "krwawej udręce" - podkreśliłam słowa, jakich zwykle używał Justin, żeby nazwać okres. Poza tym przejęłam się chorobą i nie miałam czasu, żeby myśleć o tym co dzieje się z moim organizmem. 
- Przy najmniej nie będziesz męczyła się z tym przez 9 miesięcy - zaśmiał się pod nosem, jednak mi przypomniało to o chorobie. Pomyślałam "Co jeśli nie dożyję 9 miesięcy i nie dość, że umrę, to jeszcze zabiję przez to dziecko?" Odwróciłam się plecami do chłopaka zakrywając zaszklone tym faktem oczy. - Kochanie? Powiedziałem coś nie tak? - Położył dłoń na moim brzuchu a ja sama od siebie chwyciłam go za rękę i ściganęłam z siebie.
- Justin, a co jeśli nie zdążę? - rozpłakałam się po raz kolejny.
- Mówiłem, żebyś nawet nie myślała o tym w ten sposób! Zobaczysz, że wszystko będzie dobrze i za kilka lat może nie będziemy się z tego śmiali, ale będziemy mieli co opowiadać naszemu dziecku. Będziemy szczęśliwi!
- Przysięgasz? - spytałam opadając z psychicznych sił. Chciałam po prostu, żeby słowem podtrzymał mnie na duchu. Udało mu się.
- Przysięgam na wszystko - Odpowiedział skromnie. Jednak w mojej głowie tworzyło się zupełnie co innego. Przez stwierdzenie lekarza o mojej chorobie serca nie potrafię myśleć już o niczym innym. Justin codziennie stara się pomóc mi jak tylko może, abym na chwilę oderwała się od tego co się dzieje, ale ja nie potrafię. W internecie czytam wiele na temat chorób i sama również spotykałam się z osobami, które były na coś chore (szpitale dziecięce, niektórzy fani) i współczułam im tylko słowem, ale teraz wiem jak to jest. Dopiero teraz wiem jak to jest być jedną z nich.

Na drugi dzień rozpoczęło się prawie to samo, podczas szykowań w łazience.
- Możemy dzisiaj robić co tylko chcemy. Calutki dzień dla siebie, we własnym domu, tylko my troje - pocałował mnie w policzek głaszcząc przez cienki materiał mój brzuch. To myślenie znów powróciło. Odruchowo ściągnęłam jego dłoń ze swojej udając, że jestem zajęta makijażem.
- Co się dzieje?
- Nie mogę po prostu myśleć o niczym innym.
- Mitchie...
- Nie, Justin! - przerwałam mu - nic nie będzie dobrze! Kto ot tak odda mi swoje serce? Nie ma dla mnie ratunku i prędzej czy później umrę przez ten popieprzony narząd. Na nic wysiłek, skoro i tak wiem, że się nie uda. Przepraszam, ale za każdym razem jak przypomnę sobie o tym dziecku, to czuję się, jak matka, która czeka na nie, by je zabić.
- O czym ty mówisz? - Oburzył się.
- Nie rzadko widzi się w wiadomościach kobiety, które zabiły swoje dzieci. Już nie ważny jest powód, ale sam fakt, że tak się czuję. Co z tego, że przez kilka miesięcy będziemy szczęśliwi, skoro nagle mnie zabraknie? I nie urodzę dziecka mordując je? - Odłożyłam tusz do rzęs wychodząc z pomieszczenia. Ręce trzęsły mi się jak galareta a serce biło mocniej niż zwykle. Znów zaczęłam płakać, a on znów zaczął mnie pocieszać, aż w końcu stało się to...

Mama zadzwoniła do mnie z prośbą, żebym przyjechała do domu. Już każdy wiedział o mojej ciąży, więc tata szczególnie ostro zareagował na ten fakt. Rodzice chcą wziąć (PRZEZE MNIE) rozwód. Odwiedziłam dom tylko z jednego powodu - matka powiedziała, że w końcu musi mi o czymś powiedzieć. Szykowałam się na najgorsze, ponieważ dziwnie uniesiony głos matki właśnie na to wskazywał. Justin wybrał się do szpitala, żeby po raz kolejny spotkać się ze starcem, o którym tak mało mi opowiadał. Znam na razie tylko jego imię, i wiem, że dogaduje się z Jussem bardziej, niż jego ojciec. Ah te relacje.
- Nie wiem, czy spodoba ci się to co usłyszysz, ale musimy w końcu to zrobić - matka nerwowo zaczęła chodzić wokół kuchni. Byłam zniecierpliwiona jak nigdy, a ona w dodatku to przedłużała.
- Dowiem się w końcu? - Nasza rozmowa sprowadziła ciekawską Wendy do salonu. Przywitała się ze mną i równie zdenerwowana usiadła obok.
- O co chodzi? - spytała nie będąc w temacie.
- Właśnie, mamo? - Przedłużyłam.
- Zanim urodziła się Mitchie mieliśmy jeszcze jedną córkę. - Powiedziała bez zaskoczeń prosto z mostu.
- Co?! - obie z siostrą odezwałyśmy się głośniej.
- To jest długa historia - dodał tato, po czym zaczął kontynuować opowieść mamy. - Miałyście jeszcze jedną siostrę, która zmarła tydzień po narodzinach. Miałaby teraz 23 lata. - Usiadł przed nami w ogóle nie spoglądając nam w oczy. Czułam się tak cholernie oszukana. Przez własnych rodziców! Nie dość, że na nic nam w życiu nie pozwalali i udawali kochanych rodziców, to jeszcze mają tak wielkie tajemnice. Oczywiście w pierwszej chwili pomyślałam "Skoro zmarła tak szybko, to musiała być na coś chora"
- Ona zmarła, przez to samo co teraz mam ja, prawda? - Zapytałam po chwili. W domu zapadła niezmierna cisza a już po chwili mama zalewała się łzami. Nie wiedziałam czy tak po prostu mam iść ją przytulić, czy poczekać aż atmosfera opadnie.
- Kochanie, myśleliśmy, że nikogo więcej ta choroba nie dopadnie, a o poprzednim dziecku nie wspominaliśmy, ponieważ ta sprawa była zbyt delikatna. Nie mogłam spać, ani żyć po tym, jak Emma nas opuściła. Nie mogliśmy z tatą się pozbierać a co dopiero powiedzieć o tym tobie, bo wtedy Wendy nie było nawet w planach - W ciężkim oddechem wydusiła mama.
- Dlaczego nie kazaliście mi się leczyć? Dlaczego teraz ja muszę przez to cierpieć? Co jeśli teraz ja odejdę tak jak wasza pierwsza córka? - Z wyrzutem spojrzałam na nich oboje, po czym szykowałam się do wyjścia.
- Zaczekaj! Może da się coś zrobić? My z tatą zrobimy wszystko, co tylko w naszej mocy, tylko powiedz proszę co. - Myślała, że powiem jej o moim chorym sercu, jednak nie chciałam złamać obietnicy, jaką złożyłam Justinowi. Nikt nie dowie się otym nie dowie a tym bardziej rodzice, bo zaraz ściągną mnie do domu i wszystkim to obwieszczą. Poza tym mama pochowałaby się chyba żywcem na wieść, że kolejne dziecko jest bliskie śmierci.
- Nic ci nie powiem. Zajmijcie się swoim życiem, a ja jakoś sobie poradzę. - Spojrzałam po raz kolejny na siostrę, która z równie spieprzonym humorem wchodziła po schodach do swojego pokoju. Wyszłam z progu i od tej chwili rodzice nie widzieli mnie przez dłuższy czas.

Zadzwoniłam do Justina, żeby powiedzieć, że jak najszybciej musimy porozmawiać, a on zachrypniętym głosem powiedział "To Już koniec. Paul odszedł". Nogi ugięły mi się w kolanach na samo słowo "odszedł" i już po piętnastu minutach znalazłam się w szpitalu. Szukając chłopak w salach napotkałam się po raz kolejny na pokój, w którym leżała Loren. Nie mogę wręcz patrzeć na to miejsce. Nie wiem już sama, czy chowam do niej nienawiść, czy po prostu czuję się źle. Wstąpiłam jeszcze na chwilę, żeby zobaczyć jak wygląda. Ta sama twarz, ten sam makijaż, te same poczochrane włosy. Wciąż leżała tak samo, a maszyna obok niej robiła "pik pik pik" na znak - że żyje. Wyszłam z pokoju udając się dalej wprost. Przy jednym ze stolików siedział zawiedziony Justin z kubeczkiem wody z automatu.
- Tak mi przykro - Podeszłam głaszcząc go po ramieniu. Nie wiedział co ma odpowiedzieć, ale widząc jego zaszklone oczy nie chciałam nawet słuchać odpowiedzi. Ten mężczyzna wiele dla niego znaczył. Rozmawiał z nim jak nikt inny, kiedy wszyscy mieli go gdzieś, lub byli z nim pokłóceni. On jedyny dawał mu świetne rady, o których często wspominał Justin.
- Przyjechałem do szpitala, żeby zobaczyć jak się czuje. Wspominał, że jest z nim coraz gorzej, i nie wie tak naprawdę ile dni mu zostało. Pomyślałem, że byłby idealnym dawcą serca, ale wchodząc do jego pokoju nie wiedziałem już sam, czy byłbym w stanie go o to prosić. Poczułbym się jak sadysta pytając "Czy oddałbyś swoje serce, skoro i tak niedługo umierasz?" - Po prostu bym tego nie zrobił - zaczął cicho. - Potem wychodząc z pomieszczenia spytałem pierwszej lepszej kobiety "Gdzie znajdę tego mężczyznę?" a ona po prostu powiedziała "Bardzo mi przykro..." i nie dokończyła swojej myśli, a ja już wiedziałem o co chodzi. - Uniósł głowę spoglądając wprost na mnie.
- Zobaczysz, że będzie dobrze - próbowałam go pocieszać przez kolejne kilkanaście minut.
- A jak po rozmowie z rodzicami? - zmienił temat podnosząc się z miejsca. Objął mnie ręką przez ramię i powoli szliśmy do wyjścia.
- Nic specjalnego. Dowiedziałam się, że miałam kiedyś siostrę, która umarła na to co ja mam teraz. Później mama wypytała o szczegóły, a ja widząc jak zalewa się łzami, po prostu opuściłam dom. - Przy opowiadaniu w ogóle nie spojrzałam na twarz chłopaka. Tym razem on przytulił mnie do siebie powtarzając "Tak mi przykro" oraz zadał kilka pytań.

Rozmawialiśmy wiele razy o tym jak teraz będzie wyglądało nasze życie. Przede wszystkim nie chcę, żeby Justin kończył kariery, ponieważ wiem jak ważny jest dla swoich fanów. Wiem jak bardzo byliby zawiedzeni, jeśli już nigdy nie wyszedłby na scenę. Dobrze rozumiem fakt, że zupełnie nie ma teraz głowy do muzyki przez to wszystko co się dzieje, ale sądzę, że nie powinien z niczego rezygnować. Beliebers to jego drugie życie, druga rodzina.
- Zajmę się tym potem obiecuję - tak odpowiadał za każdym razem, kiedy pytałam co zamiar ma teraz począć.
Oboje tego dnia mieliśmy chwilę słabości. 

_________________

Dziękuje za przeczytanie i czekam na komy ;)) cześć 

7 komentarzy:

  1. Cudowny rozdział, oby Mitchie nic się nie stało jeju :( kocham bardzo i czekam na nastepny x.

    OdpowiedzUsuń
  2. Super rozdzial i oby Mitchie wyzdrowiala

    OdpowiedzUsuń
  3. Cudowny rozdział , boski blog no żyć nie umierać :D Świetny rozdział <33 Czekam na następny

    OdpowiedzUsuń
  4. Czekam na next i nie mogę się doczekać xd

    OdpowiedzUsuń
  5. Ale się działo w tym rozdziale ;o
    Szkoda mi Mitchie, ale zastanawia mnie co się stanie z Justinem, bo początek pierwszego rozdziału wskazuje na to, że zostanie sama ;/
    Czekam na kolejny, ten był cudowny :

    OdpowiedzUsuń
  6. Czytając ten rozdział miałam świeczki w oczach....podejrzewam juz kto bedzie dawcą...przeżywam ten ff jak by to wszystko było w realu :'( Ale i tak świetny! <3 Napewno polece znajomym:)

    OdpowiedzUsuń